Techniki kowalskie
stosowane na Mazowszu
w okresie wpływów rzymskich
Pragnąc
omówić (z konieczności tylko najważniejsze) techniki
kowalskie ujęte w tytule, przede wszystkim muszę
uściślić problem zastosowanej przeze mnie
terminologii. Materiał, jakim dysponował starożytny
kowal, był z chemicznego punktu widzenia stalą, a więc
stopem żelaza z węglem, gdyż termin żelazo odnosi
się do pierwiastka chemicznego. Jednak potocznie
żelazem określa się stop miękki, o małej zawartości
węgla, a stalą - stop twardy, wysokowęglowy, dający
się dodatkowo utwardzać na drodze hartowania. Termin
żelazo stosuje się również wtedy, kiedy stop uzyskano
nie w stanie płynnym, lecz ciastowatym, a więc w
przypadku żelaza dymarskiego. Dla uproszczenia
pozostanę tutaj przy terminologii potocznej, a więc
nazwy stal i żelazo używać będę do określenia
odpowiednio stopu twardego i miękkiego.
Przy odtwarzaniu opisanych tutaj technik, przyjąłem
następujące założenia:
- Stosowanie wyłącznie narzędzi, co do
których nie ma wątpliwości, że były lub
mogły być wówczas używane.
- Organizacji stanowiska kowalskiego w sposób
jak najbardziej zbliżony do prawdopodobnego
pierwowzoru.
- Uzyskanie kształtu, układu włókien metalu
i śladów narzędzi jak najbardziej zbliżonych
do występujących w kopiowanych zabytkach
|
Rys. 1.
Budowa doświadczalnego paleniska kowalskiego.
|
Podstawowym
warunkiem odtworzenia procesu kucia, była rekonstrukcja
ogniska kowalskiego, oraz zestawu narzędzi. Nie
potrafię powiedzieć, jak w rzeczywistości były wtedy
zbudowane takie paleniska, dlatego aby uniknąć
niebezpieczeństwa błędnej interpretacji dostępnego
materiału archeologicznego, przyjąłem możliwie
najprymitywniejszą, a więc bardzo prawdopodobną jego
formę. Do prób wykonałem palenisko w kształcie
owalnego dołka, długości 40 cm, szerokości 25 cm, i
głębokości 20 cm, wylepionego chudą gliną (warstwa o
grubości 2 ÷ 3 cm). W dłuższej ściance, 3 ÷ 4 cm
ponad dnem kotlinki, umieściłem wylot dyszy
powietrznej. Znacznie łatwiejszą sprawą, było
zrekonstruowanie narzędzi kowalskich. Nie odtwarzałem w
tym przypadku żadnego konkretnego zespołu zabytków,
ale starałem się wykonać najprostszy, typowy dla
omawianego okresu ich zestaw.
W praktyce okazało się, że nie ma
możliwości jednoznacznego, ścisłego zidentyfikowania
bardziej skomplikowanych technik kowalskich stosowanych w
tamtych czasach. W przypadku konkretnego przedmiotu,
często można jedynie przypuszczać jak go wykonano,
ewentualnie jak na pewno zrobiony być nie mógł, lecz
nie da się stwierdzić z całą pewnością, jaka była
kolejność poszczególnych operacji technologicznych, a
nawet czy zastosowano właśnie tę konkretną
technologię, a nie inną, mogącą prowadzić do
uzyskania takiej samej formy przestrzennej.
|
|
Rys. 2.
Schemat przebiegu szwu w tulei grotu wykutego
przez kowala:
A - praworęcznego.
B - leworęcznego.
|
Nieliczna i enigmatyczna ikonografia i opisy
średniowieczne, dają tylko bardzo ogólne pojęcie o
technikach, stosowanych w dodatku znacznie później. Nie
można się też niestety opierać zbyt bezkrytycznie na
kowalstwie współczesnym, gdyż niejako wstępne warunki
kucia są teraz zupełnie inne niż były dawniej. W tej
sytuacji, właściwie jedynym jednoznacznym materiałem,
mogącym być podstawą do takich badań, są zachowane
przedmioty żelazne i narzędzia. Sam kształt odkuwki
wyznacza tylko kierunek pracy, natomiast konkretną
drogę jaką szedł kiedyś kowal, możemy próbować
prześledzić na podstawie faktury zachowanej
powierzchni, pozostawionych na niej śladów narzędzi,
czy układu odsłoniętych przez korozję włókien
żelaza. Te najczęściej niedostrzegane cechy zabytków,
mogą czasami bardzo dużo powiedzieć o sposobie ich
wykonania, a nawet o tym, czy kowal był prawo czy
leworęczny (Ryc. 2).
Najistotniejszą różnicą, narzucającą
już na początku zupełnie inny styl pracy starożytnego
kowala, była wielkość używanych przez niego
narzędzi, oraz trudność ich wykonania, a co z tego
wynika ich różnorodność. W większości przypadków
miał on do swojej dyspozycji skromny jak na
współczesne warunki ich zestaw, obejmujący tylko
narzędzia podstawowe.
|
Rys. 3.
Podstawowe narzędzia kowalskie z II - III wne.
A - Dwuróg.
B - Kleszcze proste.
C - Kleszcze obuszne.
D - Punca i przecinak.
E - Młotek.
F - Gwoździownica.
|
Przede wszystkim były tam młotki o
wadze do 1 ÷ 1,5 kg (Ryc. 3E), kowadełko, (często
mające formę tzw. dwuroga, stosowanego obecnie tylko
jako kowadło pomocnicze - Ryc. 3A), gwoździownica (Ryc.
3F), oraz kilka rodzajów kleszczy (Ryc. 3B, 3C) i
pilników. Z całą pewnością były też używane inne
narzędzia jak choćby przecinaki, czy różnego
kształtu punce (Ryc. 3D), jednak najczęściej nie da
się ich jednoznacznie zidentyfikować. Za pomocą tych
narzędzi można było wykuć w zasadzie wszystkie znane
wtedy żelazne przedmioty, a więc był to zestaw w
zupełności wystarczający przeciętnemu kowalowi.
Oczywiście produkowano też wyroby bardzo skomplikowane
technologicznie np. umbo z kolcem, wymagające
specjalistycznych narzędzi, ale nie sądzę, aby
wykonywano je w ramach przeciętnego warsztatu
kowalskiego. Świadomie nie wymieniłem tutaj miecha
kowalskiego, gdyż o jego budowie nic konkretnego nie
wiemy.
|
|
Rys. 4.
Odkształcenie odkuwki kutej:
A - młotkiem zbyt lekkim.
B - o prawidłowej masie.
|
Wszystkie te narzędzia, choć bardzo podobne
w swojej formie do używanych obecnie, są z reguły
znacznie od nich mniejsze. Wielkość młotka czy
kowadła, a właściwie stosunek jego masy do masy kutego
przedmiotu ma ogromne znaczenie. W uproszczeniu można
powiedzieć, że nie da się małym młotkiem kuć dużej
bryły żelaza. W skrajnych przypadkach, nawet przy
najsilniejszych uderzeniach odkształceniu ulegną
jedynie zewnętrzne warstwy, natomiast rdzeń pozostanie
bez zmian (Ryc. 4A). Podobnie i masa młotka determinuje
masę możliwego do użycia kowadła. W większości
przypadków masa zgrzewanego przedmiotu może być
większa od masy młotka około dwa razy, kutego do
pięciu, i przynajmniej tyle samo razy kowadło musi być
od młotka cięższe. Oczywiście proporcje te odnoszą
się do odkuwek w miarę zwartych, a nie np. do pręta,
który teoretycznie można kuć i stopniowo zgrzewać do
niego następne fragmenty w nieskończoność.
Powyższa obserwacja może być podstawą do
próby oszacowania ilości żelaza uzyskanego w jednym
kawałku z pojedynczej łupki. Przyjmując, że do
ostatecznej obróbki wstępnie oczyszczonej łupki
żelaznej używano młotków o wadze nawet 2 kg, można
było otrzymać co najwyżej sztabkę o ciężarze 4 ÷ 5
kg.
Osobiście skłonny jestem
przypuszczać, że otrzymywano bryłki żelaza kilka razy
mniejsze, tym bardziej, że przedmioty nawet o wadze 1 kg
są rzadkością.
Teoetyczna liczba kilkunatu kilogramów
żelaza uzyskiwanych z jednego pieca, da się więc w tej
sytuacji pogodzić tylko z samoistnym lub zamierzonym
rozpadem jednej dużej łupki podczas przekuwania, bądź
też ogromnymi stratami metalu już na etapie jej
wstępnego oczyszczania, albo z otrzymywaniem w czasie
wytopu nie jednej, a kilku odrębnych łupek. Oczywiście
nie wyklucza to możliwości uzyskiwania większych brył
żelaza, ale musiało być to podyktowane koniecznością
wykonania dużego przedmiotu np. kowadła.
Odrębną sprawą jest przekuwanie, a
właściwie raczej wygniatanie zanieczyszczonej łupki.
Nie dało się tego zrobić na kowadle, bo tak dużych
kowadeł nie było. Być może oczyszczano je na
kowadłach kamiennych ale przypuszczam, że przynajmniej
pierwsze fazy wygniatania żużla mogły być
przeprowadzane bez wyjmowania łupki z paleniska. Do
rozgrzania dużej łupki do temp. rzędu 900 °C trzeba
było dysponować odpowiednio dużym paleniskiem i silnym
miechem, co jest do przyjęcia chyba tylko w przypadku
dużej, zorganizowanej produkcji. Znane jednak są
znaleziska pojedynczych pieców, a więc albo musimy
przyjąć, że transportowano nieoczyszczone łupki - co
stawia pod znakiem zapytania sens takiego
przedsięwzięcia albo, że przynajmniej z grubsza,
oczyszczano je na miejscu. Zastosowanie dużego miecha i
budowa specjalnego paleniska tylko na potrzeby jednego
czy dwóch wytopów jest mało prawdopodobne, a więc
musi istnieć inne rozwiązanie. Nie miałem możliwości
eksperymentalnego sprawdzenia tego pomysłu w
zastosowaniu do łupki, ale możliwe jest częściowe,
jednostronne ogrzewanie dużej ożużlonej bryły, tylko
leżącej na rozżarzanych za pomocą niewielkiego miecha
węglach. Taką łupkę można by stopniowo obracać i
obkuwać młotkiem lub drewnianą pałką jej rozgrzany
fragment, a jednocześnie nagrzewać następny. Cały
proces można by zatem przeprowadzić w niewielkim,
odkrytym palenisku kowalskim. W wyniku zgrzewania tak
oczyszczanej łupki otrzymać by można kilkusetgramowe
bryłki metalu, a więc zupełnie wystarczające do
wykonania większości używanych wówczas przedmiotów
żelaznych. Podkreślam jednak jeszcze raz, że jest to
tylko moje przypuszczenie, nie poparte żadnym udanym
eksperymentem.
Można tutaj powiedzieć, że proces
oczyszczania łupki a właściwie zgrzewania zawartego w
niej żelaza, leżał na granicy pomiędzy ówczesną
hutą a kuźnią, i z pewnością musiał być doskonale
znany każdemu kowalowi. Polegał on, ogólnie mówiąc,
na sprasowaniu masy rozżarzonych bryłek i płatków
żelaznych. W warunkach warsztatu kowalskiego mamy tutaj
do czynienia z tzw. „zgrzewaniem ogniowym”,
właściwie wypartym obecnie przez spawanie, a będącym
kiedyś jedynym sposobem na trwałe połączenie ze sobą
różnych fragmentów kutego przedmiotu czy kilku
gatunków stali. W praktyce zgrzewane elementy trzeba
równomiernie ogrzać do temperatury rzędu 1400 °C i
połączyć ze sobą silnymi uderzeniami młota. Jednak w
tak wysokich temperaturach żelazo gwałtownie się
utlenia i to nie tylko na powierzchni, ale w całej
swojej masie, co prowadzi do nieodwracalnego przepalenia
i zniszczenia materiału. Aby temu zapobiec, posypywano
zgrzewane elementy piaskiem lub pokruszonym żużlem.
Ciekły topnik rozpuszczał tlenki żelaza oczyszczając
zgrzewane powierzchnie i izolował je od dostępu tlenu.
W przypadku kucia dziweru, płynny topnik dodatkowo
łączy termicznie spajane fragmenty umożliwiając
równomierne nagrzanie całego pakietu. Prawdopodobnie
taki sam efekt podczas zgrzewania łupki dawał wyciskany
z niej żużel. Niestety niemożliwe jest zupełne
odizolowanie powierzchni odkuwki od zawartego we
wdmuchiwanym do paleniska powietrzu tlenu, co powoduje
duże straty utlenianego żelaza sięgające nawet
kilkudziesięciu procent, a tym samym uniemożliwia
zgrzewanie elementów drobnych i blachy. Nie zgrzewa się
również już wykończonych detali, ponieważ każdy
zgrzew należy dodatkowo przekuć.
|
Rys. 5.
Sposób trzymania kleszczami obusznymi zgrzewanej
siekierki.
|
Jak widać technika zgrzewania
ogniowego, jest w praktyce bardzo uciążliwa i
skomplikowana, tym nie mniej w wielu przypadkach
niezastąpiona. Z całą pewnością znano ją i
stosowano nie tylko do zgrzewania łupki, ale i do
wykonywania konkretnych przedmiotów, jak choćby
siekierek, na których z reguły widoczny jest szew
powstały w miejscu styku łączonych powierzchni.
Jeszcze do niedawna zgrzewaną siekierę trzymano
kleszczami mającymi szczęki odgięte w bok pod kątem
prostym, tzw. „kleszczami obusznymi”. Identyczne
kleszcze znajdują się w skarbie narzędzi kowalskich
pochodzących z Tłustego (Rys. 5).
Nasuwa się tutaj wątpliwość, czy do
uzyskania temperatur rzędu 1300 - 1500 °C nie trzeba
było jednak budować specjalnych pieców. Do typowych
prac w zupełności wystarczyło najprostsze palenisko
ułożone z kilku kamieni, lub doświadczalne palenisko
opisane powyżej. Jak wykazała praktyka, ogrzewanie
klamerki czy nożyka sierpikowatego, nie wymaga nawet
stosowania dyszy i miecha, gdyż z powodzeniem może go
zastąpić skrzydło większego ptaka, natomiast przy
zastosowaniu nawet najprymitywniejszego miecha, można w
takim palenisku nadtopić nawet kilogramową sztabkę
żelaza. Uzyskiwanie tak wysokich temperatur było w
większości przypadków zupełnie niepotrzebne.
Współczesny kowal, mając do dyspozycji duże kowadło,
ciężkie młotki i praktycznie nieograniczoną ilość
żelaza, nagrzewa metal do maksymalnej temperatury i kuje
go silnymi uderzeniami młota. Nieuniknione przy tego
typu obróbce niedokładności usuwane są przez
późniejsze szlifowanie. Taki styl pracy był nie do
przyjęcia dla kowala starożytnego. Podczas kucia w
temperaturach bliskich 1000 °C, na powierzchni żelaza
powstają niezbyt głębokie, ale wyraźne wżery
spowodowane jego gwałtownym utlenianiem. Ślady
delikatnych uderzeń młotka na powierzchni wielu
zachowanych przedmiotów żelaznych dowodzą, że kucie
było nie tylko obróbką zgrubną, ale też
wykończającą, a brak wspomnianych wżerów wskazuje na
jej prowadzenie - przynajmniej w ostatnim etapie - w
temperaturze, co najwyżej czerwonego żaru (~ 700 °C).
Najprawdopodobniej na gorąco wykuwano w całości tylko
większe przedmioty, nie wymagające zachowania
dokładnego kształtu. Odkuwki niewielkie, lub też
fragmenty wymagające precyzyjnego wykończenia,
obrabiano następnie w temperaturach rzędu 500 ÷ 700
°C, a nawet zupełnie na zimno. Początkowo kuto
wyłącznie niewielkimi młotkami, a więc z tzw. wolnej
ręki, a dopiero na samym końcu z użyciem punc i
ewentualnym retuszem za pomocą pilnika i osełki.
Dzięki temu możliwe było trzymanie bezpośrednio w
ręku opartego na kowadle przedmiotu, co dodatkowo
zwiększa precyzję uderzeń. Bardziej przypominało to
pracę dzisiejszego złotnika niż kowala.
Kucie na zimno stopniowo utwardza materiał,
co może prowadzić do jego rozwarstwiania. Aby tego
uniknąć, co pewien czas należy kuty przedmiot
rozgrzać do czerwoności, co powoduje jego ponowne
zmięknięcie. Utwardzanie żelaza w czasie kucia na
zimno, było też z pewnością wykorzystywane do
nadawania sprężystości lub twardości. Ostrze noża
czy nożyc nie musi być koniecznie wykonane z twardych
gatunków stali. Znane są też miecze wykonane z żelaza
o zawartości węgla poniżej 0,1 %, a więc nie dającej
się utwardzić poprzez hartowanie. Pozostawienie takiego
miecza w stanie wyżarzonym, zupełnie uniemożliwia jego
praktyczne zastosowanie. Jedynym sposobem na uzyskanie z
takiej stali w miarę ostrego i sprężystego ostrza jest
właśnie wykończająca obróbka na zimno, dokładnie
taka sama jak w przypadku klepania kosy. Na początku
roku 2000 miałem możliwość praktycznego wypróbowania
tak utwardzonego miecza. Co prawda była to rekonstrukcja
miecza lateńskiego, ale w przypadku tego eksperymentu
nie ma to chyba znaczenia. Wspomniany miecz został
wykuty ze współczesnej niskowęglowej stali o podobnej
do pierwowzoru zawartości węgla - w granicach 0,1 %. Na
gorąco został mu nadany ogólny kształt, o
prostokątnym przekroju ostrza. Kształt ostateczny -
soczewkowaty w przekroju - został otrzymany już tylko
na zimno, bez wyżarzania. Otrzymana w ten sposób
głownia uginała się sprężyście nawet do 15 cm, i
można nią było bez widocznych uszkodzeń rąbać
twarde drewno a nawet kości.
W przypadku ostrzy wykutych
ze stali o większej zawartości węgla, można było
stosować technikę hartowania. Znajomość istoty tego
procesu wcale nie była konieczna do zastosowania go w
praktyce. Również i jego odkrycie nie mogło stanowić
pilnie strzeżonej tajemnicy, gdyż z pewnością
niejednokrotnie kuty przedmiot został zupełnie
przypadkowo zahartowany przez zbyt wczesne wrzucenie go
do wody. Hartowanie polega na ogrzaniu stali do ściśle
określonej temperatury i szybkim jej ochłodzeniu. W
praktyce nie było to takie proste, gdyż zarówno owa
temperatura jak i szybkość chłodzenia dla różnych
gatunków stali mają różne wartości. Hartowana stal
uzyskuje dużą twardość, ale staje się jednocześnie
krucha, a te dwie cechy niestety są ze sobą
nierozerwalnie związane. Aby uzyskać maksymalną
twardość przy możliwie najmniejszej kruchości,
należało odpowiednio dobrać parametry i rodzaj cieczy
chłodzącej, w miarę precyzyjnie określić
temperaturę stali na podstawie jej koloru, a nawet w
odpowiedni sposób zanurzyć hartowany przedmiot. Dopiero
ta wiedza, stanowiąca o kunszcie każdego kowala mogła
być jego sekretem.
|
|
Rys. 6.
Hartowanie w wilgotnej ziemi
("KALANIE") miecza jednosiecznego
|
O stosowanych technikach hartowania można
właściwie tylko snuć przypuszczenia. Praktycznie
wszystkie ślady hartowania zostały zniszczone przez
wyżarzenie w stosie pogrzebowym, a więc o sposobie
obróbki cieplnej można wnioskować tylko na podstawie
struktury i rodzaju użytej przez kowala stali, oraz
analizy tradycyjnych, stosowanych jeszcze w kuźniach
metod hartowania. Mnich Teofil opisuje hartowanie w
moczu, i muszę przyznać, że pomijając pewne
nieprzyjemne wrażenia organoleptyczne, doskonale w ten
sposób hartuje się pilniki i krzesiwka. Metoda ta
jednak nie mogła być stosowana w przypadku hartowania
miecza, gdyż otrzymano by ostrze co prawda bardzo
twarde, ale i bardzo kruche. Mogła być tutaj
zastosowana technika hartowania selektywnego, polegająca
na szybkim ostudzeniu tylko samego ostrza i pozostawieniu
miękkiej części środkowej. Nie jest to trudne a więc
mogło być stosowane nawet w warunkach prymitywnej
kuźni. Jest kilka metod takiego studzenia miecza, ja
opiszę tutaj tylko jedną, moim zdaniem najciekawszą.
Technika ta jest z pewnością bardzo stara, choć
oczywiście nie można stwierdzić jej rzymskiego
rodowodu. Kowal, który mi ją opisał, nazywał ten
sposób nie hartowaniem, ale KALANIEM. Kalanie polegało
na szybkim, kolejnym zanurzaniu i przesuwaniu jednego i
drugiego ostrza w błocie o odpowiednio dobranej
konsystencji (Ryc. 6). W ten sposób można było
otrzymać sprężysty miecz o twardych ostrzach.
Ponieważ podobny efekt uzyskiwano łącząc twarde
ostrza z rdzeniem wykonanym z miękkiego gatunku żelaza,
chciałbym powrócić jeszcze do techniki zgrzewania.
Popularna w średniowieczu, była niechętnie
wykorzystywana wcześniej, kiedy to stosowano ją
właściwie tylko tam, gdzie nie dało się jej
uniknąć. Przykładem mogą być choćby półkoliste
sprzączki do pasów, czy tuleje grotów o szwie
łączonym wówczas tylko „na styk”, a zgrzewanym
powszechnie dopiero w wiekach późniejszych. Jak już
wspomniałem, nie mogła to być jakaś wiedza tajemna
dostępna tylko pewnej grupie kowali, lecz proces znany
każdemu kto zajmował się przeróbką żelaza, a więc
przynajmniej od tej strony nie było przeszkód w jego
powszechnym stosoaniu. Narzuca się tutaj jednak pytanie,
jak głęboka była ta umiejętność, a konkretnie, czy
możliwe było otrzymywanie na Mazowszu damastu
skuwanego, czy też każdy miecz wykonany tą techniką
musiał być rzymskim importem. Aby na nie odpowiedzieć,
trzeba najpierw sprecyzować co to właściwie jest
damast skuwany albo dziwer.
|
|
Rys. 7.
Schemat budowy damastu skuwanego (dziweru)
|
Prof. Jerzy Piaskowski określa go w swojej
pracy „O STALI DAMASCEŃSKIEJ” jako materiał
otrzymany „z rożnych stopów żelaza, różniących
się zawartością węgla (a ewentualnie także i
fosforu) przez odpowiednie ich połączenie drogą
zgrzewania w ognisku kowalskim.” Ja ze swojej strony
dodałbym jeszcze, że powstała w ten sposób mniej lub
bardziej uporządkowana warstwowa struktura, została
świadomie uzyskana przez kowala w celu otrzymania
specyficznych właściwości mechanicznych i uzyskania na
powierzchni wyrobu charakterystycznego wzoru (Ryc. 8B).
A). Podczas kucia.
B). Ten sam fragment oszlifowany
i wytrawiony.
|
Ryc. 8.
Powierzchnia próbki damastu skuwanego.
(Współczesna stal węglowa o zawartości
C ~ 0,1 %, oraz 0,6 ÷ 0,7 %, pow. 4x)
|
Jeśli nie sprecyzujemy tutaj w jakim stopniu muszą
różnić się zawartością węgla owe stopy żelaza, to
dochodzimy do wniosku, że pod względem struktury każdy
przedmiot wykonany z żelaza dymarskiego jako otrzymanego
na drodze zgrzewania licznych kawałków z konieczności
różnie nawęglonego metalu, był wykonany z dziweru,
tylko o nieuporządkowanych, oraz bardzo cienkich a więc
niewidocznych warstwach. W tej sytuacji pytanie, czy
potrafiono na naszych terenach uzyskiwać dziwer nie ma
właściwie sensu, gdyż poziom ówczesnej metalurgii
stopów żelaza nie pozwalał na otrzymanie stali w innej
postaci. Otrzymanie dziweru o widocznym, zaplanowanym
wzorze, nie było więc kwestią znajomości techniki
zgrzewania pakietu, gdyż robił to praktycznie każdy
kowal sklejając w jedną bryłkę różne odpadki
żelaza, ale umiejętności jej zastosowania do wykonania
pakietu z wyselekcjonowanych a nie przypadkowych
kawałków metalu. Absurdem by było przypuszczać, że
wykucie krzesiwa czy noża ze stali twardej, a gwoździa
z miękkiej było dziełem przypadku, a więc umiano
wtedy doskonale rozróżniać gatunki stali. Aby
uwidoczniła się warstwowa struktura żelaza dymarkowego
lub pakietu, nawet nie trzeba do jego wykonania używać
różnie nawęglonych kawałków, gdyż podczas
zgrzewania następuje samoistny proces odwęglania
powierzchni, co wystarczy do uwidocznienia linii zgrzewu
(Ryc. 9C). Na rys. 9 pokazałem wykonaną ze
współczesnego żelaza (zaw. C poniżej 0,3 %) próbkę
pakietu. Widoczne na jej powierzchni pierwotne ślady
zgrzewania poszczególnych warstw, znikają dopiero po
opiłowaniu. Aby ponownie zobaczyć ich charakterystyczny
wzór (Ryc. 9A), wcale nie trzeba trawić powierzchni
metalu w kwasach (Ryc. 9B), gdyż jest on znowu doskonale
widoczny w czasie kucia. Kowal
już w trakcie wykonywania pakietu nie mógł tego wzoru
nie zauważyć, zatem skojarzenie jego powstania ze
zgrzewaniem różnych kawałków stali było oczywiste.
Zastosowanie tej techniki nie przekraczało więc
możliwości nawet przeciętnego kowala, jednak
możliwość otrzymania dziweru o zamierzonym, widocznym
rysunku, nie jest jednoznaczna z faktem wykucia z niego
miecza. Nie można więc na tej podstawie dowodzić, że
miecze dziwerowane wykonywano również na naszych
terenach, ale jednocześnie nie pozwala to na
twierdzenie, że ich produkcja - nawet jednostkowa - nie
była na Mazowszu możliwa.
|
A). Podczas kucia. |
|
|
|
B). Oszlifowana i wytrawiona.
|
C). Próbka wytrawiona elektrolitycznie.
(Pow. 20x)
|
|
Ryc. 9.
Powierzchnia próbki pakietowanego żelaza.
(Współczesna stal węglowa, zaw. C 0,2 ÷ 0,3 %)
|
|
Zdaję sobie sprawę z faktu, że pominąłem
bardziej szczegółowy opis używanych wówczas
narzędzi, a sam temat rekonstrukcji dawnych technik
kowalskich potraktowałem bardzo wyrywkowo. Szczupłość
miejsca skłoniła mnie do wybrania i omówienia tylko
tych kilku, które wydawały mi się najbardziej
związane tematycznie z dawnym hutnictwem, a
jednocześnie mogły świadczyć o poziomie wiedzy, jaką
w zakresie obróbki żelaza posiadano na Mazowszu w II i
III wne.
Powyższy
tekst pochodzi z komunikatu przedstawionego przeze mnie
na Konferencji „Hutnictwo świętokrzyskie oraz inne
centra i ośrodki starożytnego hutnictwa żelaza na
ziemiach polskich”, zorganizowanej w Wólce
Milanowskiej w dn. 16-18 listopada 2000 r. przez „Świętokrzyskie
Stowarzyszenie Dziedzictwa Przemysłowego”.
Jesteś na stronie http://www.platnerz.com